wtorek, 31 stycznia 2012

Talvi.

Dni się wydłużyły. Wyszło słońce. Życie nabrało sensu. Zatem spacery. W ramach zajęć z Marjut. W ramach pracy w stajni, z końmi. W ramach relaksu. W ramach ucieczki. W ramach wyciszenia. W ramach zapomnienia. W ramach przypomnienia. Przypomnienia dlaczego jestem tu i teraz. I podobno tu pasuję… Choć już przy -7 czuję wbijające się szpile w palce nóg i rąk. Przy -25 zamarzam. Zamarzam i topnieje w środku. Ale pięknie jest. Cudownie jest.











czwartek, 26 stycznia 2012

Sopukka i Ylöjärvi.

Czyli Helsinki i Tampere. Tylko od innej strony. Tylnej. Bocznej. Zdecydowanie bocznej. W środę (18.01.12) właściwie nie spałam, pół dnia w pociągach i autobusach, by w końcu znaleźć się na szkoleniu. EVS Sopukka Evaluation Camp. Pozbawiona chęci, sił i życia lepiłam mur ze śniegu. Zero skupienia i później takie kwiatki wychodziły; nie miałam pojęcia co się dzieje dookoła. Zatem mur symbolizował mój wolontariat. Anteeksi, anteeksi, misunderstanding. Następne 1,5 dnia było znacznie lepsze; zajęcia z malowania rąk, określania teraźniejszości i przewidywania przyszłości, podsumowanie przeszłości. Omawianie problemów, ale tych wielkich, nie wyciąganych na światło dzienne w trakcie sesji. Rezygnacje z projektów, konflikty rodzinne, konflikty z mentorami, z projektem, z Finlandią. Więc w sumie nie mam źle… Przeciwnie. Lukas przyznaje mi rację i udziela mi się fantastyczny humor. Nie potrafię zliczyć ile razy lądowałam w śniegu; w kurtce, w stroju kąpielowym, przypadkiem i planowo. Zapoczątkowałam modę na „roll in the snow” (Odpracowałam stanem niemal grypowym w następnych dwóch tygodniach).

W piątek (20.01.12) lądujemy w Tampere i marzniemy czekając ponad godzinę na taksówkę. Razem z Lukasem, Kristiną i Antje dołączamy do pozostałych wolontariuszy EVS i ICYE. Maailmanvaihto Mid-term Camp. Biało, zimno i względnie daleko od cywilizacji. Na dzień dobry odstawiam taniec radości z Ricą i Yukiko. Z radości chce mi się płakać. Czuję się jak w podstawówce, siedzimy na wykładzie, Tatev plecie mi warkocza, plotkuję z Kristiną i Ricą. Do niedzieli jesteśmy jedną, nierozłączna bryłą. Wszyscy uczestnicy. Plan jest napięty, jak zwykle zresztą. Dyskusje na temat religii, praw człowieka, środowiska. Omawianie projektu kwietniowego, indywidualne spotkania z Mari (szefową). Bitwy w śniegu, prawdziwa sauna opalana drewne (w środku +110st.C) i turlanie się w śniegu na zamarzniętym jeziorze. Za przykładem głosującej Finlandii (wybory prezydenckie!!) i my głosowaliśmy na motyw przewodni imprezy ostatecznej. Wygrała niestety miłość… Poza tym nowi ludzie, starzy znajomi, głębokie i płytkie rozmowy, a wszystko to w międzynarodowym wydaniu.

Sopukka

Ylöjärvi









wtorek, 24 stycznia 2012

Zachód, niedefinitywny.

Podobno alkohol odrealnia rzeczywistość. Goszszsz... odrealnijmy się sami! Wystarczy zmienić punkt siedzenia. Trochę z dystansem spojrzeć na dotychczasowe otoczenie, życie i ludzi. I spalić sypiące się już mosty. Zbudować kilka nowych, ale solidniejszych. Od podstaw. Z namysłem. Zdecydowanie NIE na grząskim gruncie. Dać sobie na to czas. To bardzo fińskie. Budowanie relacji w czasie, długim czasie. Mimo swoich skłonności do alkoholu, każdy szanujący się Fin wie, że zaprawiona impreza nie zbliży go do innych. Tylko otworzy na 5min. I o. I koniec. Więc odrealnijmy się sami. W nowym miejscu, z nowymi dekoracjami. Z częstotliwością dostosowaną do naszych potrzeb.

piątek, 6 stycznia 2012

Myśli nieuczesane.

Chwili nie da zamknąć się w zdaniu. NIE DA SIĘ. Nie można oddać swoich myśli za pomocą słów, obrazów czy gestów. Każdy zinterpretuje je na swój, indywidualny sposób. I to jest dobre. Do czasu. Są momenty, wydarzenia, których nie można odtworzyć, opisać, przeżyć raz jeszcze. Nawet we własnych myślach. W zmieniającym się świecie doceniam fakt, że z czasem bardziej go rozumiem. Nieważne w jak negatywnie niepożądanym kierunku zmierza. Jednocześnie to sprawia, że niezmiennie oddalamy się od siebie. Nie rozumiemy się na wzajem. Mimo, że świat się kurczy, oddalamy się. No i kwestia wieku. Ona nie ma nic do rzeczy. Zupełnie nic. Dojrzewamy we własnym tempie. Od nas zależy czy chcemy się zaangażować i płynąć z prądem, czy pod prąd. Czy chcemy się zaangażować i uczestniczyć w życiu teraz, później czy też wcale. I nie miejsce, nie otoczenie, tylko my sami o tym decydujemy. I co z tego, że inni nas oceniają? Oceńmy się sami. Analizuję swoje przemyślenia i wiem, że Ameryki nie odkryłam, że większość to tylko moje marzenia. Bo chcemy oceniać. Bo liczymy na ocenę. Bo liczymy na aprobatę. Tak jakby dopiero społeczne przyzwolenie otwierało nam furtkę do udanego życia. Tak jakby bez tego nie można się angażować w swoje życie. Tak jakby bez tego nie można przeżywać siebie w swoim tempie, w swoim nasileniu i wreszcie nie tylko w swojej głowie. 


wtorek, 3 stycznia 2012

Totta kai.

11 dni. 11 dni wakacji. 11 dni odpoczynku. 11 dni obawy. Bo tak naprawdę, nie posiadałam żadnego planu. Bilet w jedną stronę do Vihti. I koniec. Blisko 6 godzin jazdy z przesiadkami. W najkrótszy dzień roku. Więc, w zasadzie dnia nie widziałam… Ale nie o tym.
Wydawać by się mogło, że to tylko 11 dni. 11 cudownych, zaskakujących, czasem załamujących,  podnoszących na duchu, całkiem energicznych, zawsze wypełnionych po brzegi dni. A wszystko to kwestią przypadku.
Szczerze mówiąc, zbyt dużo tego jest. Zatem po krótce. Zaczęło się tortem o północy z 23 na 24 grudnia. I ohydnym, ruskim szampanem. W gronie niemiecko-armeńsko-turecko-mołdawsko-fińsko-polskim uczciliśmy wigilię i pierwsze święto tradycyjną grą w UNO, frytkami, sałatką, kurczakiem, ryżem, rumem, świątecznym Kornem i koncertem Coldplay’a (w radiu, no cóż…). Dalej już z górki. Nocne zwiedzanie Vihti. Szalony taniec na stole i krzesłach. Wichura. Brak elektryczności. Brak wody. Brak jedzenia. Brak nadziei. (Ale jest czekolada, wódka i Internet) Wywoływanie duchów. Wspólne wspieranie się w cierpieniu. Wyczekiwanie na zbawienie. W Biberze. Tureckiej pizzerii, w Vihti. Ewakuacja do Helsinek. Z podejrzanymi i (raczej) przypadkowymi ludźmi. Więc ewakuacja i z samochodu. Zostaję całkiem solo. Miejscówka w Viki, u „ojca” Tony’ego. Zwiedzanie centrum. Wycieczka po zabytkowych i najsławniejszych barach w stolicy (polecam glogi wine w Kappeli, rozmowy w Hemingway’u i widok na miasto z Torni). Tłok. Zgiełk. Prześladowanie przez Turka. Muzea. Te zamknięte i te darmowe. Kościół w skale. Ponowne prześladowanie przez Turka. Powrót do Vihti. Gęste rozmowy. Zwiedzanie centrum. Mołdawski barszcz, Kevin sam w domu, Last Christmas. Prześladowanie przez Turka. Upalanie się szczęściem. Zapijanie różowym, kalifornijskim winem (nie ma jak to trafić na butelkę wyprodukowaną w Obornikach Wlkp.). Tworzenie bliżej nieokreślonej poezji. Helsinki again. Turecki Sylwester. Tureckie potrawy. Chilijskie wino. Wróżenie z fusów. Podróż do centrum. Podróż na ostatnia chwilę. 2012! Dzikość w ludziach. Szczególne i nieszczególne miejsca. Tłumy. Tłumy idiotów z dziećmi. Tłumy pijanych finów i rosjan. Podróż po bliżej nieokreślonych barach. Miejscówka w Motellete. Taniec, taniec, taniec. Pieszy powrót o 8.00. Nieustanna, 24 godzinna walka z brakiem snu. Powrót do domu. Powrót do Lehtimaki.     



Niemieckie przystawki.



Organizatorzy. Czyli Tatev i Dogukan.


Helsinki



Otwarte, a jednak zamknięte muzeum Kiasma.


Tennis Palace. Muzeum i kino w jednym.

Duma każdego szanującego się mieszkańca stolicy.

Vihti.

Moja wróżba. Moje serce.