piątek, 30 września 2011

Cry Wolf





Przesrany tydzień. Codziennie końska kupa. Codziennie czesanie koni. Codziennie prowadzenie koni. Przesrane jak nic.
Uczniowie mają wrześniowy tydzień wakacji. Nam nie pozostało nic innego jak codzienna praca w stajni. Lukas ma pecha, codziennie zamiata stajnię i przerzuca kupy. A może to ja mam pecha? Codziennie szykuję konie i prowadzę Pertsę (najstarszym, najwolniejszym i najbardziej oślinionym koniem w tej części Europy!) - średnio 2 godziny spaceru, "biegu" i błagania, by koń ruszył z miejsca.
Popołudnia na luzie. Robię dla opisto kartki 3D :) I jeszcze załatwianie Tax Card. Trzeba było przejechać się ponownie do Alajarvi. I kurs fińskiego. Grupa nam się powiększyła o Władysława z Rosji, dwie Tajki i Turczynkę z dzieckiem. Płaczącym, ale ślicznym dzieckiem. Dodatkowo sprawa zęba. Cierpiałam przez 3 tygodnie z przerwami. W poniedziałek rano powiedziałam sobie dość. Dentysta przyjął mnie w Soini, we wtorek. Nawet nie wiem kiedy to wszystko się stało! Nagle leżałam na fotelu, w okularach przeciwsłonecznych, z wielką igłą wbitą w szczękę. Jednocześnie był rentgen, wiercenie i łatanie i tłumaczenie z angielskiego na fiński i z fińskiego na angielski. Ale przeżyłam! Teraz trzeba czekać. Jeszcze tego samego dnia, z wykrzywiona twarzą pobiegłam na siłownię. Dlaczego nas tak dobrze karmią? Ja się pytam! Codziennie marzyłam o wycieczce rowerem. Co-dzień-nie! I padało. I ząb mnie bolał. I byłam zmęczona. Więc nie! No nie i już. Ale nie dziś. Pogoda fantastyczna; od samego rana 11st.C i słońce. Więc pognałam przed siebie pożyczonym rowerem od Lukasa. Bo mój ktoś pożyczył i nie oddał, ale to nie kradzież, nie w Finlandii. Opracowała trasę za pomocą Goooogli. Nic to jednak nie pomogło. Tu jest za ładnie. Skręciłam w głąb lasu i wyjechałam po innej niż się spodziewałam stronie Ähtärinjärvi.






















Pobłądziłam i w końcu dojechałam do punktu w którym byłam kilka tygodni wcześniej. Stanowczo za wcześnie było na powrót, więc pojechałam do Suninsalmi.













Zamiast znaną trasą, wybrałam drogę szybkiego ruchu na powrót do Lehtimäki. Wrong decision!!! Pod wiatr. Pod górkę. I łańcuch poszedł! Do domu 5km, więc zaczęłam się ratować poszukując zamieszkałego budynku. Z pierwszego zostałam odesłana dalej. Nie ma to jak solidna bariera językowa. Jeszcze solidniejsza była w następnym domu. Ale mimo totalnego braku porozumienia uzyskałam pomoc od starszego małżeństwa.
To był zły tydzień. Nie chcę powtórki. I brak domu i otwartej przestrzeni jakoś mnie goni. Zwłaszcza przestrzeni.




niedziela, 25 września 2011

!


Kto dziś w samym stroju kąpielowym jeździł po okolicy na rowerze?? Lukas! ... i ja! Niestety nie uwieczniliśmy tego momentu totalnego szaleństwa... Next time!

sobota, 24 września 2011

What’s up Poland? Czyli środa.

Wieczorne wyście do centrum. Zdarza się to tylko raz, bo 5km to nie przelewki. Siedzimy w West Endzie, czekamy na „happy hour”. Środa to dzień studentów. Poznajemy ludzi z Jamajki, Ghany i Finlandii. Fińscy studenci są ubrani głównie na czarno i mają czarny make-up. Studenci z Jamajki noszą kolorowe ubrania. Ogromna przepaść między tubylcami i obcokrajowcami. Jeden zagorzały wielbiciel obcokrajowców z Jamajki zapamiętuje jedynie nasze narodowości. I co parę chwil słyszę "What't up Poland?!".
W barze wygodne skórzane fotele, hard rock i tanie drinki. Robimy mnóstwo zdjęć. Robimy z siebie idiotów. Lukas przechodzi siebie i wypija 9 piw. Dopełnia się ciderem. Gdy kasa się kończy idziemy z Tatev i Aise zwiedzać miasto. Mijamy tłumy pijanych ludzi.  Wracamy piechotą przez las. Idziemy w ciemno. Dosłownie. I w przenośni. 








Nocne zwiedzanie.





Powrót.

piątek, 23 września 2011

W skrócie 2.

Wieczory organizujemy sobie sami. Sauna. Przeogromna sauna. I tylko 60st. C. Spróbowałam tylko raz. Trochę za zimna jak dla mnie. Ale spędzamy czas oglądając fińskie filmy i grając w 1001 gier. Fantastycznych gier. Od karcianych, po karaoke i psychopatę.

Karaoke.


Psychopata.
Einstein i Harry Potter.

Zwiedzanie z Tatev i Aise.
Mała latarnia morska.

Nad Bałtykiem.

Aise i Tatev.

Brązowy budynek - sauna.






Buda dla psa...







czwartek, 22 września 2011

O tak w skrócie!

Dzień drugi to totalna porażka językowa. Nauczycielka fińskiego jest bezwzględnie szybka. Nie motywuje jej nic do mówienia w języku angielskim. Przynajmniej poranek jest miły. Idziemy do lasu i wędrujemy wzdłuż półwyspu zaliczając poszczególne punkty programu. Wieżę do obserwacji ptaków x2, stara latarnie morską (która wygląda jak stara rura wbita w ziemię), fińskie krowy i tipi. Razem przyrządzamy lunch w namiocie.

































Dzień 3,4,5 to trening. Ja jako wolontariusz. Ja i moja organizacja goszcząca. Ja i społeczność lokalna. Youthpass. Inne inicjatywy. Całe dni spędzamy na budowaniu obrazu samych siebie. Jest trochę przecinków w postaci posiłków (co dzień co raz lepszych) i zajęć na świeżym powietrzu. Prowadzący są mili, ale dzieli nas cienka, niewidzialna granica. Oni nas uczą. My pobieramy wiedzę.







Z cyklu "przechodzenie nad liną".