wtorek, 20 grudnia 2011

Dziś w lesie wszystkie gałęzie były moje. Najwyżsi dostają najwyższe konie. Głupia filozofia. I wskocz tu na zwierza! Więc wskakuję na grzbiet i niemal ląduje po drugiej stronie. Leila ratuje mój tyłek i w las! 1,5 godziny fantastycznej jazdy i brak czucia w palcach stóp. Cudownie. Cudownie. Wspa-nia-le!  (o jeździe mówię). Nie ma dzieciaków. Pracujemy tylko w stajni. Zrobiło się pusto czyli znacznie luźniej. I dobrze, bo rano, czy też jeszcze w nocy (jak kto woli) mam ciągłe problemy z odróżnieniem końskiego „końca” od „początku”. I powiedzmy sobie szczerze – konie robią ze mną co chcą. Ale co ja na to mogę? Walczę z bezsennością od kilku dni… Walczę. W saunie swoje wysiedziałam. W śniegu swoje wyleżałam. W końcu musi się udać. No.  

niedziela, 18 grudnia 2011

Pikku Joulu. Part 3.

Leniwie otwieram lewe oko. Bądźmy szczerzy, przecież nie wiem które to lewe oko! Kac trochę męczy. I jedyne co mi teraz chodzi po głowie, to wczorajsze hasło dnia, właściwie nocy „crazy Finnish people!”. So true.  So true. Czyli tak wygląda nieoficjalne spotkanie pracowników; alkohol, muzyka, śpiew, taniec i alkohol. Ja trzymałam się wina, chilijskiego wina, wina z kartonu (!) Standardowo nie zabrakło piwa i ciderów. Myślę, że mimo wszystko ludzi najbardziej wykończyła Brendy. Początek był oficjalny i nudny, nawet zamówiony komik tego nie zmienił. Kolejna wieczerza wigilijna maksymalnie rozluźniła atmosferę. Można powiedzieć, że Święta odbyłam i przetrwałam. Bez karpia. Z nadmiarem łososia. Z nadmiarem wina. Z nadmiarem finów. Z nadmiarem fińskich i niemieckich kolęd. I tak tematycznie, moja „ukochana” piosenka świąteczna!  



sobota, 17 grudnia 2011

Pikku Joulu. Part 1 i 2.

Czas świąteczny. Czas przemyśleń, planowania. Czas relaksu, zadumy. Czas dla rodziny. Czas dla siebie. Co za stek bzdur. Tak naprawdę nie ma przecież czasu na to by się zatrzymać, przysiąść, pomyśleć, pobyć z rodziną. Działamy instynktownie, dramatycznie ścigamy się z czasem. Trzeba zdążyć z lampkami, choinką, opłatkiem, sprzątaniem i karpiem. Przy stole jesteśmy tak umęczeni przygotowaniami, że w sumie już nie pamiętamy po co i dlaczego. Te święta są inne, lepsze. Nie zdominowane przez „przygotowania”. W jednym momencie słabości, gdy poszukiwałam świątecznych dekoracji znalazłam moskitierę. Yyyy… trochę mało tematycznie, ale przynajmniej była biała. Zresztą na co mi to wszystko?? Właśnie przeżyłam fińskie święta, szkolne święta. Była wigilijna wieczerza z odrobiną tradycyjnych potraw (oczywiście dla mnie wersja wegetariańska, czyli całkiem uboga). Śledź w occie i dziwny, słodkawy, żółty sos do tego, plastry wędzonego łososia, 3 rodzaje brązowych, bliżej nieokreślonych sosów, ryż zapiekany z marchewką, sałatki, chleb z rodzynkami oraz hit – szynka pieczona. Na deser ciastko francuskie z marmoladą - kolejny hit. Przynajmniej w tym kraju :) Kolędy, prezenty i raz jeszcze świąteczna wieczerza (tym razem lepsza, wzbogacona pieczonym łososiem). Pożegnania i życzenia. Jeszcze została tylko kwestia Pikku Joulu dla pracowników. 


niedziela, 11 grudnia 2011

Joulukuu.

Zupełnie jestem pozbawiona chęci do czegokolwiek. Czyli dziś nie napiszę nic sensownego. Tak jakbym kiedykolwiek to robiła :) Dzisiaj jest dzień "nic niechcenia". Miałam go spędzić w łóżku. W piżamie. Z nieprzejednaną chęcią poszerzenia wiedzy na temat osób niepełnosprawnych intelektualnie. Z przerwami wytrzymałam do 13.00. Tak mnie to wykończyło fizycznie, że zarzuciłam szal i w las. A zatem wrzucam pierwszą (zapewne z wielu) sesji drzewnych tej zimy.   
















czwartek, 8 grudnia 2011

Hyvää päivä.

Pasujesz do tego kraju. Słyszę to już któryś raz. Jestem fińska. Pierwszy raz wspomniała o tym Sabina Królikowska, po jakże bezowocnym egzaminie z całości. Och Sabina, jak mi Ciebie nie brakuje! Teraz Lukas napomniał, że może mam problem z tolerancją laktozy, bo przecież jogurt dziennie dla normalnego człowieka to nie grzech. Ale Lukas, przecież ja normalna nie jestem! Więc grzech. Więc połowa Finlandii grzeszy. I nadal mówię tylko o laktozie. Dobrze, niech będzie.

A dzisiaj był dobry dzień. Grzęzłam od samego rana w ścisku ludzkich ciał i chińskich bubli w największym centrum handlowym po tej stronie Ostrobothni. Tuuri. Bez śniadania. Normalnie nie stanowi to dla mnie problemu. Jednak nadmiar światła, towarów, testosteronu, estrogenu i świątecznego „optymizmu” potrafi zwalić z nóg. A i niezdecydowani uczniowie; jakie korale wybrać – różowe czy bardziej różowe? Mimo to przetrwałam. Z radością mijałam kobietę przy kasie, ona z radością żegnała mnie i kasowała kolejnych nawiedzonych maniaków zakupowych. A i oczywiście  nie tylko jest tłoczniej z powodu świąt, ale Finowie właśnie w ostatnich dniach zyskali zwrot podatku, albo czegoś podobnego. Nie do końca nadążam za ich systemem. Pieniądze wydane, ludzie szczęśliwi. 
W opisto czekała na mnie paczka z ciepłym szalem z Polski. Na zajęciach, których nazwy nie przytoczę bo jest zbyt długa, malowałam Hello Kitty i rozmawiałam, a właściwie słuchałam (i nawet rozumiałam) fiński. Śmieszne, gdy mówię cos po fińsku, każdy jest zaskoczony, raczej pozytywnie. Słyszę „Hyvää!”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: „dobrze, ale wszystko źle”. Więc mimo wszystko jest progres. I jak tu się nie cieszyć? Później już z górki, kawa i malowanie paznokci. Zupełnie jak w polskim urzędzie. I było super, naprawdę bosko wręcz. Tylko klucz od mieszkania zgubiłam. I zanim go odzyskałam osiwiałam. I zanim go znalazłam tłum ludzi wyrósł na mojej drodze. Tłum uczniów dokładniej. I wszyscy chcieli mnie przytulać w tym jednym momencie, w którym ja zastanawiałam się gdzie w Lehtimaki dorobię sobie stracone klucze i nerwy. No i przytulałam każdego. I każdy mnie przytulał. Tak po prostu, bez przyczyny. Więc to był dobry dzień. I niech tak zostanie. Dobranoc.

wtorek, 6 grudnia 2011

Juhla Itsenäisyys.



Ostatnio nie mogę jeść jogurtów i w zasadzie żadnych produktów mlecznych. I nie mogę oglądać filmów. Przesłuchuję tony muzyki dziennie, ale filmy - nie! To tak propos niczego. 
Myślałam, że będę miała dzisiaj nieco więcej energii. Niestety, ponura aura za oknem wyrzuciła mnie z łóżka dopiero koło 12.00. I nad jezioro. Krótki spacer, bo po 14.00 już mało co było widać. Jest wtorek i jest wolne. Amen. Dziękuję całej Finlandii za to, że wywalczyła sobie niepodległość właśnie 6tego grudnia! Do niepodległości dochodzą Mikołajki i moja (prawie pół okrągła) rocznica. W centrum Lehtimaki średnio co 50 metrów flaga. Ale to nie nowość, bo mniej-więcej co 2 tygodnie jest święto flagi. Finowie dzień niepodległości spędzają przed telewizorami, najpierw oglądają film dokumentalny dotyczący wojny a następnie transmisję z balu. Nie byle jakiego balu, bo balu celebrytów i polityków. 





sobota, 3 grudnia 2011

Krzesła, okna i rowery.

Lukas stwierdził, że cos musi być ze mną nie tak, skoro wybrałam się na wycieczkę rowerem przy -2 stopniach Celsjusza. Błąd, Lukas, było -5! Wstałam skoro świt o 10.30 i po 11.0 już mocowałam się z rowerem, bo nieco przymarzł do stojaka. Wszędzie biało! Biało od mrozu. Tylko las w środku zielony.