Bez względu na to co się z nami dzieje, zawsze trzeba mieć swoje bezpieczne miejsce. W Lehtimaki miałam ich kilka. Teraz, nie potrafiąc odnaleźć się w otaczającej mnie rzeczywistości szukam punktu odniesienia. Bezpiecznego miejsca w czasie i przestrzeni.
Najpiękniejszy, absolutnie najcudowniejszy czas spośród 11 miesięcy spędzonych w Finlandii, to pierwsze dwa tygodnie lutego. To był nadzwyczaj magiczny czas. Temperatury spadały poniżej -20 stopni. W szkole większość nauczycieli i pracowników mnie wspierała bardziej, tym samym zyskalam więcej luzu. Dolina Muminków zyskała więcej słońca, uroku i radości. Natomiast pokłady śniegu i lodu dały więcej możliwości, jaśniejsze perspektywy i krystalicznie czyste powietrze. Śladów na śniegu zrobiło się dwa razy więcej. Sen był lekki i niczym nieprzyjemnym nie zmącony. Cały ten okres był nieskrępowany jakimkolwiek rodzajem presji. Nie liczył się czas. Mogłam śmiać się w głos i równie głośno płakać. I miałam z kim to wszystko dzielić. I to było najważniejsze.
wtorek, 21 sierpnia 2012
sobota, 30 czerwca 2012
Nakemiin Suomi!
Zagubiłam się jakoś na końcu. Dni już zupełnie przestały
przechodzić w noce i tak trwałam przez dwa miesiące niemal bez snu. Ja
straciłam zapał do pisania. Skończył się rok szkolny, później umowa, następnie
żegnałam Lukasa i przez miesiąc hasałam po stajni. Mówili, że będzie ciężko, no
i było. Udało mi się zwiedzić Vaasę! Sukces nad sukcesami, bo od tego chciałam
zacząć, ale jakoś się nie składało. Jeszcze załapałam się na letnie zażywanie
sauny z kąpielami w jeziorze. Masa pożegnań, ale najlepsze pod autobusem, gdy
już miałam opuszczać moje Lehtimaki, na drogę Errki, Sisko i dwoje innych
zaśpiewali dla mnie. Dziwne to było, chaotyczne, dynamiczne i może właśnie
dlatego nie miałam czasu by przysiąść i użalać się nad końcem pewnego etapu. Nie
mogłam, zbyt mocno przeraża mnie kolejny etap. Trzeba obrać pewną drogę…
Nigdy, ani przez chwilę nie żałowałam swojego wyboru. W
mroźne dni rozgrzewałam się w saunie, w opisto byłam przytulaczem zawodowym, w
stajni posiadałam „bezpieczne” miejsce na snopkach siana, swoje małe jezioro
miałam zaledwie parę metrów od domu. Mieszkałam w lesie, który przemierzałam
pieszo, rowerem i na biegówkach. Codziennie łamałam sobie język tworząc nowe
słowa. Czułam się potrzebna i doceniana
jak nigdy wcześniej. Poznałam ciepłe serce finów, poznałam Dolinę Muminków i
wreszcie siebie.
Kiitos kaikille!
niedziela, 13 maja 2012
...
Czuje wewnętrzny smutek. Myślę, że jest on spowodowany strachem o to co dalej. I tęsknotą za uczniami i całym tym fińskim staffem. I tak czasami się to wszystko niespodziewanie rozlewa, a ja po prostu nie ogarniam...
niedziela, 29 kwietnia 2012
Opistolle Virossa reissu.
Czyli opisto jedzie do Parnawy. Pobudka o świcie. Wyrywanie
uczniów z łóżek. Śniadanie i 5 godzin w autobusie. Lukas nawet przysnął, ja się
uczyłam życia i toalety dla niepełnosprawnych. W ostatniej chwili wpadliśmy na
statek i do bufetu. Godzina konsumpcji. Bo to łatwiejsze i bezpieczniejsze, niż
„zwiedzanie”. Zresztą poza faktem, że w mojej grupie było czworo uczniów, w tym
dziewczyna na wózku inwalidzkim, opiekunka grupy była totalnie zielona w
obszarze wiedzy o niepełnosprawnych. Bosko. Z Tallina dwie godziny autobusem do
Parnawy. No i … bombki strzelił. Hotel jest, ale zarezerwowany na maj. Miotamy
się z walizkami. W końcu znalazł się dla nas hotel, bez windy dla
niepełnosprawnych ale w centrum. Mam wrażenie, że wszystkie dni były takie
same; walka ze schodami, z toaletą i prysznicem. Wstawanie o 5.00 rano i
padanie na twarz wraz z położeniem ostatniego ucznia do snu. Nikt z opiekunów nawet
nie miał siły na nocne wędrówki po barach. Zwykle po spotkaniu „informacyjnym”
wypijaliśmy po drinku i do łóżek. Dwa dni spędziliśmy w zaprzyjaźnionej szkole,
biorąc udział w zawodach sportowych i „pracach ręcznych” (kwiatki, kartki etc,
etc). Nad morzem spędziliśmy 10 minut.
Przysięgam, że mogłabym tam siedzieć godzinami. Ciepło, słonecznie i zero śladu
po lodzie J Pół czwartku i piątku spędziliśmy na
zakupach. Bo przecież zakupy to cel życia!!! Byłam wykończona samym bieganiem
po sklepach z dziewczynami i wciskaniem na nie kolejnych bluzek. A najlepsze
jest to, że wszyscy kupowali ubrania w fińskich sieciach handlowych, w tych
samych cenach. To samo w marketach. Co prawda żywność jest o połowę tańsza (czasami),
ale większość uczniów skupiła się na czekoladzie Fazera. Li-to-ści! I trzeba
pamiętać o jedzeniu. Codziennie inna restauracja, codziennie inna ryba. Mam
przywileje. Lukas i ja. W ostatni wieczór wszyscy się odstawili w najlepsze
sweterki i najmniej wygniecione koszule. Zjedliśmy elegancką kolację i
pełnoletni mogli zamówić sobie procenty. Totalne szaleństwo na punkcie whisky i
soku pomarańczowego z lodem! I sobota. Ktoś zdemolował nasz autobus. Trzeba
było wstawić jakiś karton w okno, pozbyć się tony szkła, naprawić drzwi. Na
statku jedzenie i zakupy. Lukas zakupił 24pak Heinekena i postanowił zmierzyć się
z nim na trasie Helsinki-Lehtimaki. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest taki
rozmowny. Na miejscu jeszcze tylko położyć dzieci spać i voila!
Gdzieś tam jest moja twarz... |
Pierwsza fala. |
Zakupowe szaleństwo! |
sobota, 21 kwietnia 2012
Extra projekt cz.2.
Chaos. Mój prześliczny, jasny, czysty pokój w mgnieniu oka zmienił
się w biwak. Wszędzie ciuchy, ręczniki i materace. Spałyśmy w 4, ale i tak było
więcej miejsca i wygody niż w Vihti. Wszyscy byliśmy zmęczeni wielogodzinną
podróżą i swoim towarzystwem.
Wtorek był całkiem znośny, normalna praca i
wycieczka po Lehtimaen opisto. Wieczorem znalazło się trochę czasu na odstresowanie.
Środa, totalne przegięcie. Śniadanie w opisto, prezentacja w gimnazjum, lunch,
praca, spacer nad jezioro, wywiad do dwóch gazet, spotkanie z Mari Takalo
(głową Maailmanvaihto), koncert w lokalnym centrum „rozrywki”. Większość poszła
spać około 22.00. I czwartek. Krwawy czwartek. Dzień którego się bałam
najbardziej. Prezentacja w opisto. Nie potrafiłam podejść do tematu na zimno.
Opisto jest jak rodzina, a rodzina wywiera najwyższą presję. Ale dałam radę.
Był Chopin i Behemot. I radość uczniów. Więc ok. Więc całkiem dobrze. Pogoda
zrobiła się wiosenna, na ten jeden dzień, odwiedziliśmy Naketorni. Atmosfera w
domu jednak psuła się do reszty. Wszyscy chyba odliczaliśmy minuty do
piątkowego pożegnania.
I Lukas i ja bardziej doceniamy teraz naszą prywatność, porządek,
spokój i wyizolowanie.
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
Extra projekt cz.1.
Pół roku stresu, nerwów i indywidualnej pracy. Okazuje się, że
byłam jedyną osobą której zależało. Ktoś wymyślił sobie, że wolontariusze mogą
objechać kawałek Finlandii, odwiedzając inne miejsca pracy. Jako, ze pracuje z
niepełnosprawnymi, to i cały projekt dotyczył tej grupy właśnie. Z Parnu dopłynęłam/dojechałam
do Vihti. Niby to podnóże Helsinek, ale Lehtimaki jest bardziej cywilizowane. Tatev
i Dogukan doprowadzili swoje domostwo do ruiny. Niby duży dom, a nas w sumie 6
osób, ale spaliśmy piętrowo i na raty. Nic do jedzenia i zero przygotowania do
projektu. I pytania wyprowadzające z równowagi: „a czy my musimy to robić? Co to
EVS? Co to wolontariat? Jakie trzeba spełniać warunki?” Mieli prawo nie
wiedzieć, w końcu są wolontariuszami dopiero od 8 miesięcy… Czułam się jak na
zsyłce. To kara za odrobinę szczęścia i radości, które zaznałam w Estonii?
W piątek odwiedziliśmy gimnazjum. Każdy pokazał prezentację
dotyczącą jego kraju. Lukas wrzucił zdjęcia kopalni i pól, Tatev dywanów i
krzyży z kamienia, Kristina puściła mołdawski przebój O-Zone „Dragostea din tei”,
a Ayse i Dogukan mieli ciągłe problemy techniczne. I Polska. Myślę, że całkiem się
zaprezentowałam, zainteresowanie wzbudziłam, więc nie mogło być źle. Z drugiej
strony uczniowie wszystkich odwiedzanych szkół byli zbyt nieśmiali by zadawać
pytania. Po południu mieliśmy spotkanie z kółkiem cyrkowym...
Sobota. Wspólne gotowanie z podopiecznymi Tatev i Dogukana.
Niedziela. Teoretycznie spacer po Parku Narodowym. „Przewodniczka” pomyliła
trasy i maszerowaliśmy drogą szybkiego ruchu. Sama radość! Wykończeni zajadaliśmy
grillowane parówki sojowe i fiński przysmak – grillowane kanapki z ryżem. Poniedziałek,
Helsinki. Wizyta w szkole dla osób z głęboką niepełnosprawnością intelektualno-ruchową.
Kolejna prezentacja i powrót do domu. Do Lehtimaki.
czwartek, 12 kwietnia 2012
Parnu (Parnawa)
Pierwszy bocian, pierwsze krokusy, pierwsze artystycznie podane
danie, pierwsze określenie przed sobą i przed kimś pierwszych tak wiosennych
uczuć. Pierwsze dogłębne spojrzenie w swoje wnętrze i totalna niemoc w jego
opanowaniu i zrozumieniu. Pierwszy nadbałtycki spacer po zlodowaciałej plaży.
Upajanie się spokojem, długie rozmowy na redzie. Wdychanie tego samego
zamglonego powietrza, delektowanie się każdą niekonwencjonalną, a zarazem
chwilą. I śmiech, ogromne pokłady śmiechu i radości.
I urodziny. Zawsze się boję, bo mam wrażenie, że zrobiłam w danym
roku za mało. Boje się też, bo nie wiem co mnie czeka. Zwłaszcza w tym roku. Ale
się doczekałam, Goszsz! Pierwsze życzenie z listy od Ciebie spełnione. Na dzień
dobry dostałam 0,5kg pralinek. Wieczorem czciłam Lany Poniedziałek szampanem.
Parnu, w przeciwieństwie do Tallin było puste i wymarłe. Dość
duża, jednak zdecydowanie sezonowa miejscowość. Domy, domki i domeczki w stylu
skandynawskim, jednak w szerszej palecie barw. Parki miejskie okupowane
nieustannie przez lokalnych hmm… żuli, żuli miejskich. Zdecydowanie
najpiękniejszą część miasta stanowi plaża.
I jakos tak nagle, szybko się te wakacje skończyły. Ostatni dzień
był na tyle ciepły, że zapomniałam o „fińskiej wiośnie”. Nawet na promie było
przyjemnie… Hello Helsinki!
Subskrybuj:
Posty (Atom)