Pierwszy bocian, pierwsze krokusy, pierwsze artystycznie podane
danie, pierwsze określenie przed sobą i przed kimś pierwszych tak wiosennych
uczuć. Pierwsze dogłębne spojrzenie w swoje wnętrze i totalna niemoc w jego
opanowaniu i zrozumieniu. Pierwszy nadbałtycki spacer po zlodowaciałej plaży.
Upajanie się spokojem, długie rozmowy na redzie. Wdychanie tego samego
zamglonego powietrza, delektowanie się każdą niekonwencjonalną, a zarazem
chwilą. I śmiech, ogromne pokłady śmiechu i radości.
I urodziny. Zawsze się boję, bo mam wrażenie, że zrobiłam w danym
roku za mało. Boje się też, bo nie wiem co mnie czeka. Zwłaszcza w tym roku. Ale
się doczekałam, Goszsz! Pierwsze życzenie z listy od Ciebie spełnione. Na dzień
dobry dostałam 0,5kg pralinek. Wieczorem czciłam Lany Poniedziałek szampanem.
Parnu, w przeciwieństwie do Tallin było puste i wymarłe. Dość
duża, jednak zdecydowanie sezonowa miejscowość. Domy, domki i domeczki w stylu
skandynawskim, jednak w szerszej palecie barw. Parki miejskie okupowane
nieustannie przez lokalnych hmm… żuli, żuli miejskich. Zdecydowanie
najpiękniejszą część miasta stanowi plaża.
I jakos tak nagle, szybko się te wakacje skończyły. Ostatni dzień
był na tyle ciepły, że zapomniałam o „fińskiej wiośnie”. Nawet na promie było
przyjemnie… Hello Helsinki!