piątek, 24 lutego 2012

Shitty work.




Dwa tygodnie. Dwa. Tygodnie. I wcale nie dramatyzuję. Po prostu trochę mnie ta wizja przerastała. Niepotrzebnie, ale jakże przewidywalnie. Akcja tego serialu rozgrywała się w stajni. Nie doceniłam faktu, że znacznie lepiej znoszę marsze i konie i jeźdźców i fińsko/angielski. Przywykłam do pośpiechu, niedopieszczonej organizacji, przeciążenia obowiązkami i sporych ilości kofeiny. Jednak czegoś nauczyłam się przez ostatnich kilka miesięcy… I chwała mi za to! Mimo ustalonych godzin pracy, zawsze liczy się na nagłe zmiany, takie na korzyść dla pracownika. I trzeba dodać, że od pewnego czasu na cały etat dostaliśmy dodatkową parę rąk.  I to męskich! Właściwie chłopięcych, ale nieważne. Dotąd byłam przekonana, że tylko kobiety mogą się kręcić przy koniach. W zestawie do rąk do pracy było dołączone radio, z naciąganym brytyjskim akcentem. Krótko mówiąc – Jyri nadaje. Bez przerwy.
Obliczyłam, że na 7 pracowników stajni, ok 4-5 dziennie z nieopisaną przyjemnością wbiłoby nowemu widły w tyłek. W każdym bądź razie przetrwałam. Oba tygodnie. Dostawałam wycisk. I dostawałam krzyżyk na drogę, gdy tylko robiło się zbyt tłocznie przy kawie. Zdecydowanie, czasami było zbyt tłocznie. To też dziś w nagrodę wylądowałam w szkole. Od 9.00 rano byłam przytulana w krótkich odstępach czasu. Marjut przykleiła się do mnie prawie na stałe. Oderwała się na moment, gdy grałam na basie. (Tak, na basie! Choć to raczej brzdękaniem można nazwać)

I w końcu, po długiej batalii, zakończyłam (I hope!) przygodę z dentystą. Nie jestem zadowolona, ale szczęśliwa, choć rachunek przyprawia o zawał. I dodatkowe bonusy; zwiedziłam okolice Lehtimaki, poznałam chyba wszystkich dentystów Południowej Ostrobothni i osoby które miały przyjemność dowozić mnie na stół/pod wiertło.

Mały dzwonek dzwoni w mojej głowie i przypomina o projekcie. O projekcie wiosennym, pt.: poznajemy szkoły/ośrodki dla osób niepełnosprawnych umysłowo. Drugi dzwonek wspomina o planach, które nie doszły do skutku, z braku organizacji. Właściwie również z braku chęci, wytrwałości, wiary i paru innych smętnych powodów. Następny wspomina o Wielkanocy. Inny dzwonek przypomina, że już niedługo koniec przygody (tu łzy). I na końcu tysiąc małych dzwonków, które szaleją, bo przecież codziennie trzeba się zmierzać. Choćby z rzeczywistością.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz