Pół roku stresu, nerwów i indywidualnej pracy. Okazuje się, że
byłam jedyną osobą której zależało. Ktoś wymyślił sobie, że wolontariusze mogą
objechać kawałek Finlandii, odwiedzając inne miejsca pracy. Jako, ze pracuje z
niepełnosprawnymi, to i cały projekt dotyczył tej grupy właśnie. Z Parnu dopłynęłam/dojechałam
do Vihti. Niby to podnóże Helsinek, ale Lehtimaki jest bardziej cywilizowane. Tatev
i Dogukan doprowadzili swoje domostwo do ruiny. Niby duży dom, a nas w sumie 6
osób, ale spaliśmy piętrowo i na raty. Nic do jedzenia i zero przygotowania do
projektu. I pytania wyprowadzające z równowagi: „a czy my musimy to robić? Co to
EVS? Co to wolontariat? Jakie trzeba spełniać warunki?” Mieli prawo nie
wiedzieć, w końcu są wolontariuszami dopiero od 8 miesięcy… Czułam się jak na
zsyłce. To kara za odrobinę szczęścia i radości, które zaznałam w Estonii?
W piątek odwiedziliśmy gimnazjum. Każdy pokazał prezentację
dotyczącą jego kraju. Lukas wrzucił zdjęcia kopalni i pól, Tatev dywanów i
krzyży z kamienia, Kristina puściła mołdawski przebój O-Zone „Dragostea din tei”,
a Ayse i Dogukan mieli ciągłe problemy techniczne. I Polska. Myślę, że całkiem się
zaprezentowałam, zainteresowanie wzbudziłam, więc nie mogło być źle. Z drugiej
strony uczniowie wszystkich odwiedzanych szkół byli zbyt nieśmiali by zadawać
pytania. Po południu mieliśmy spotkanie z kółkiem cyrkowym...
Sobota. Wspólne gotowanie z podopiecznymi Tatev i Dogukana.
Niedziela. Teoretycznie spacer po Parku Narodowym. „Przewodniczka” pomyliła
trasy i maszerowaliśmy drogą szybkiego ruchu. Sama radość! Wykończeni zajadaliśmy
grillowane parówki sojowe i fiński przysmak – grillowane kanapki z ryżem. Poniedziałek,
Helsinki. Wizyta w szkole dla osób z głęboką niepełnosprawnością intelektualno-ruchową.
Kolejna prezentacja i powrót do domu. Do Lehtimaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz