poniedziałek, 29 sierpnia 2011

The shit has been removed.

Pierwszy dzień w stajni. Zaczęliśmy od kupy. Przerzucanie kupy z lewej na prawą. Z prawej na lewą. Wywożenie kupy.  Pozbywanie się kupy. Następny boks. Następna kupa. Cieszę się jednak. W końcu jakieś konkrety. Hahaha. No i praca fizyczna. Pierwszy raz naładowałam taką ilość jedzenia na talerz. Lunch to zbawienie. Można legalnie posiedzieć!  Następnie przyprowadzamy konie. Czyścimy. Oporządzamy. Zaczynają się zajęcia dla podopiecznych. Wszystko jest nowe. Koń dla mnie. Ja dla konia. Ktoś mówi coś po fińsku. Ktoś odpowiada coś po angielsku. Koń się wyrywa. Boli mnie ramię. Kręci mi się w głowie. Totalny mętlik! Ale spoko, jeszcze tylko pół godziny. Po pracy dodatkowa praca. Związuję tasiemki. Nie rozumiem tego co słyszę. Myślę tylko o saunie. Lukas chyba też. Pierwsze co robi po wejściu do domu, to nagrzanie sauny. Pocę się. Ale jakoś za mało. Polewamy wodą kamienie. Rozmawiamy o polityce. O bezsensowności zakładania rodziny. Pół godziny, może więcej, z zimnymi prysznicami. Ledwie stoję. I jestem szczęśliwa. Wiem, że jutro nie będę umierać. Podobno.     

1 komentarz:

  1. zazdroszczę fińskiej stylówy- sauna, łosoś i krewetki, łosie, konie i rzodkiewki.

    wytrwałości życzę. w pisaniu i ogólnie!

    OdpowiedzUsuń