niedziela, 13 listopada 2011

Święty Marcin Day!


Z utęsknieniem czekałam na piątek. To był fizycznie wykańczający tydzień, a wszelkie zapasy energii wykorzystałam do maximum już we wtorek. Także reszta tygodnia to odliczanie minut, kursantów, tras do lasu, lekcji na hali, ponurych popołudni, nieprzespanych godzin. Musieliśmy się przenieść do innego domu, bliżej pracy, ale poza salonem (z kominkiem!) miała wrażenie, że znajduję się w szpitalu psychiatrycznym – atmosfera na korytarzach, bądź w jakimś kiepskim amerykańskim horrorze – na co wskazywały łazienki z migającym światłem żarowym. Po jakimś czasie przestałam odróżniać dni od nocy. Liczyło się liczenie. Liczyło się przesycenie pracą, ciemnością i zmęczeniem. Dwa ni przymrozku i chciałam wracać do Polski, a przecież tam wcale lepiej nie jest. I jeszcze ten fatalny kurs fińskiego, który stracił na atrakcyjności w momencie kiedy prowadząca przeszła całkowicie na fiński, a ja zatraciłam sens wymawianych przez nią słów! Nie wiem co się dzieje, nie mogę się na nic zdecydować. Ale przetrwałam. Sobota była cudowna, przeprowadzka i rogale. Pół dnia pieczenia i jestem dumna i spokojna, że coś mi się udało.

Uczniowie mieli tydzień wakacji, więc na ich miejsce wstawiono rodziny z dziećmi, seniorów i małą grupę niepełnosprawnych umysłowo. Do południa pracowałam z dziećmi, po południu różnie, dosyć często z seniorami. Trudna grupa swoja drogą, tłumaczę im, że nie mówię po fińsku, że nie rozumiem, że nie dociera, oni potakują i mówią ze zdwojonym tempem… Z dziećmi było nieco lepiej, większość znała podstawowe zwroty w języku angielskim, ale były przy tym dość wymagające. Myślę, że największą trudność sprawiało mi nie chodzenie i bieganie z końmi przez kilka godzin na mrozie, bądź w deszczu, ale brak sauny. Wraz z przeprowadzka straciliśmy saunę na tydzień i dopiero teraz odczułam wszystkie bóle mięśni, których dotąd unikałam. Wiem jedno, nie wyobrażam sobie dalszego życia bez sauny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz